Prolog (część 2)

Fatima po raz kolejny popędzała swojego konia. Bułana klacz zaczęła się męczyć długą podróżą. Galopowała niemal cały dzień. Z jej pyska toczyła się biała piana, a jej oddech stawał się coraz cięższy. Musiała odpocząć, jeśli miała dożyć do końca podróży. Parys widząc zmęczenie Diany, poprosił Bezimienną, by mogli odpocząć, a potem by jechała na gniadym ogierze. Rudowłosa bojąc się ataku ze strony rycerzy z Lauverie, niechętnie się zgodziła. Zatrzymali się przy małej oazie, gdzie rozsiodłali wierzchowce i pozwolili im odpocząć. Trójka dzieci spała przez całą noc, jednak kobieta była na straży. Na całe szczęście tej nocy nikt nie planował zaatakować bezbronnej kobiety z trójką dzieci. Martwiła się o nich, w końcu to są dzieci jej jedynej siostry, Adrianny. Przed śmiercią poprosiła ją by zajęła się nimi.
Następnego ranka, gdy Fatima osiodłała gniadego ogiera, zobaczyła jak Venomy, białowłosy chłopak wyciąga dłoń w stronę jakiegoś małego białego zawiniątka. Przez chwilę nie mogła rozróżnić to od zwykłego kamienia, jednak gdy zobaczyła, jak rzekomy kamień zaczął się ruszać, zrozumiała że to wąż. Mały, niedawno wykluty, jednak był to najgroźniejszy wąż na całej ziemi Samande a może i nawet w całym królestwie. Rozpoznała go po jego czerwonych oczach i białych łuskach na ciele. Chwyciła białowłosego chłopaka za ramię i odciągnęła go od niebezpieczeństwa.

- Co ty robisz?! – wrzasnął chłopczyk, który najwyraźniej nie podzielał zdania kobiety na temat jego nowego znajomego.
- To wąż – powiedziała surowym głosem Bezimienna – Może cię zranić pomimo swojego rozmiaru – dodała i chwyciła go mocniej za ramię, żeby nie wyrwał się. Jednak w oczach chłopaka pojawiły się łzy, on nie chciał pogodzić się z faktem, że ma zostawić białego węża.
- Ale on nim mi nie zrobił… leżał ze mną całą noc – mówił przez łzy i jego słowa przerywały odgłosy szlochania. W tym momencie kobieta spojrzała podejrzanie na małego węża. Rzeczywiście, w momencie kiedy ona odciągnęła Venomy’ego on został w swoim miejscu a co więcej, wyciągał swoją szyję. Zupełnie tak jakby szukał swojego towarzysza. Rudowłosa westchnęła z zrezygnowaniem i pozwoliła dziecku podejść do zwierzęcia. Ku jej zaskoczeniu, ta mała niebezpieczna bestia była łagodna. W pewnym momencie wspięła się na ramię chłopca i zatrzymał się gdzieś na wysokości ramienia. Owinął jego rękę delikatnie i zastygł w miejscu.
- Jedziemy już? – zapytał się Parys, który głaskał karego ogiera po pysku.
- Tak – odpowiedziała i dosiadła byłego wierzchowca Abdula.
Na początku było trudno, ponieważ koń był przyzwyczajony do większego ciężaru i do silnej ręki mężczyzny. A teraz dosiadała go delikatna i lekka kobieta, która nie wyciskała z niego ostatnie poty, byleby dojechał gdzieś w kilka dni. Cały czas jechali wzdłuż Wielkiej Rzeki, Nil.


W końcu po dłuższym czasie w oddali zobaczyli wysokie i potężne mury oraz wysokie bramy, prowadzące do byłej stolicy Królestwa Samande, Al-Hatar, czyli Dar Boga. Bramy były wielometrowe i przyozdobione wieloma drogimi kamieniami oraz złotem. Można by powiedzieć, że ta brama pokazywała jak bardzo bogaty był ten kraj. Posiadał złoża złota oraz diamentów, które były bardzo cenione na całym kontynencie. Legenda głosi, że jedna z pustyń na Samande zamiast piasku jest z ziaren złota. Niestety nikt tego nie sprawdził, w końcu to tylko legenda. Niektórzy uważają, że ta pustynia ukazuje się tym, którzy idą do nieba, coś w stylu drogi do raju.
- Kim jesteście? – zapytał się strażnik, kiedy kobieta wraz z dziećmi podjechali do głównej bramy.
- Podróżnikami, potrzebujemy miejsca by odpocząć, by potem wyruszyć w dalszą podróż – odpowiedziała Fatima, przyciskając do piersi małego Thurban’a, który właśnie się obudził i domagał się pokarmu.
Nagle zza ich pleców dobiegały odgłosy stukotu kopyt wielu koni.
- Zapłaćcie to was wpuścimy – uśmiechnął się jeden z wartowników, na widok ubogiego ubioru kobiety i dzieci. Wiedział, że nie posiadają dużą sumę pieniędzy przy sobie. Jeszcze przez chwilę próbowała wynegocjować, by ją wpuścili, ponieważ konie były zmęczone tak samo jak dzieci. Jednak strażnicy pragnęli okupu za wejście.
- Co to ma znaczyć? – Fatima usłyszała za sobą niski, ale ciepły głos męski. Brzmiał jakby był urażony tym, że jakaś obca osoba obraziła jego ojca. Odwróciła się i zobaczyła wysokiego blondyna w zbroi rycerskiej z herbem króla.
- Witamy panie! – krzyknęli chórem i zasalutowali.
- Co to ma znaczyć?! Wyłudzanie pieniędzy od biednych podróżników? Każdy ma wstęp do Al-Hataru, nie ważne czy to żebrak czy gwardia królewska. Wpuścić ich – rozkazał i strażnicy niechętnie otworzyli bramę. Thurban jeszcze głośniej zapłakał, gdy wjechali do głośnego miasta. Żadne z dzieci nie było przyzwyczajone do takiego hałasu i tylu ludzi. Sam Deadman, kary ogier stał się niespokojny. Jedynie gniady koń zachował spokój. Bułana klacz przytulała się do swojej właścicielki. Czuła strach przed ludźmi a szczególnie tymi, co trzymali bicze w rękach. Była kiedyś bita za niewykonywanie poleceń właściciela, gdy była jeszcze bardzo młoda, nawet gdy była jeszcze źrebakiem. Niespodziewanie dostali rozkaz by się przesunąć, bo musiał wjechać jakiś wóz. Były koń Abdula zaczął się wiercić i odwrócił się w stronę pojazdu. Wyczuł zapach swojego pana, przyjaciela, towarzysza. Zastrzygł uszami i zarżał głośno. Rycerze, którzy jechali na przodzie odwrócili się. Znali się na zachowaniach koni i mogli się domyśleć, że to były wierzchowiec ich jeńca. W końcu z budowy był lżejszy od tamtych dwóch koni oraz miał charakterystyczne wcięcie na pysku.
- To ona! – wrzasnął rycerz opancerzony w ciężką zbroję i podjechał do nich. Chwycił za ramię Venomy’ego. Chłopak pisnął z przerażenia. Jego starszy brat, czując jego strach kazał swojemu wierzchowcowi się cofnąć. Jednak to nic nie dało. Nagle spod rękawa dziecka wypełznął mały, biały wąż, który próbował zaatakować napastnika, jednak jego rozmiary i stadium rozwinięcia jego kłów nic nie dała. Nie mógł się przebić przez pancerz. Przestraszony puścił chłopca. Wszyscy rycerze podjechali. Jeden z nich chwycił Fatimę za ramię a drugi próbował wyrwać niemowlę. W ostatnim momencie odepchnął rycerzy ich dowódca.
- Co jest z wami do jasnej cholery nie tak?! – wrzasnął i wszyscy odsunęli się od nieznajomych. Kary ogier i bułana klacz cicho rżały, a nawet próbowały stanąć dęba, jednak Parysowi udało się uspokoić swojego konia, co od razu rozluźniło napięcie.
- To heretycy! Posługują się magią! – oznajmił jeden z rycerzy, który wyglądał na rozwścieczonego.
- To towarzysze tego Samandeńczyka, który się sprzeciwił – dodał inny nieco spokojniej.
- Dlaczego uważacie, że posługują się magią? – zapytał się blondyn.
- Bo jakim cudem takie dzieci mogą dosiadać tak silnego i potężnego ogiera? – oznajmił inny.
- Dlaczego taki silny koń kojarzy wam się tylko z agresją? Jest to najspokojniejszy koń jaki kiedykolwiek widziałam – odparła Fatima i zdjęła swój kaptur, który zasłaniał połowę jej twarzy. Niektórzy z mężczyzn otworzyli szeroko oczy na widok rudych, aż ognistych włosów kobiety. W królestwie jest bardzo mało takich przedstawicielek płci pięknej. W dodatku jej jasnozielone oczy i piegi na policzkach. Nos mały i szczupły, a usta pełne oraz miały kolor delikatnego różu.
- Mówiłem, że heretycy! – wrzasnął ten sam mężczyzna, co wyzwał ich wcześniej do heretyków.
- To że mam inną urodę niż większość kobiet, oznacza od razu, że posługuje się magią? – uniosła jedną brew Fatima. Thurban zaczął ponownie płakać i nawet wciągnął swoje małe ramiona a stronę rudowłosej.
- Biorę za nich odpowiedzialność – oznajmił blondyn, który podszedł do niej. – Jedźcie ze mną – rozkazał i dosiadł swojego rumaka. W jego oczach było widać współczucie oraz troskę o dziecko. Kobieta pojechała za nim, jednak zanim odjechała pozwoliła swojemu koniowi spojrzeć po raz ostatni na wóz, w którym leżał pobity i umierający Abdul. Poczuła smutek jaki ogarnął zwierzę. Poklepała go po szyi, a potem ścisnęła łydkami by nadążyć za ich wybawcą. Tym razem kary ogier jechał na samym końcu, co zaczęło go irytować. Najwyraźniej poczuł się urażony, ponieważ zazwyczaj albo był dowodzącym albo jechał tuż za dowodzącym. Wydawał z siebie ciche, ale niskie rżenie oraz czasami napinał swoje mięśnie szyi, co dawało wrażenie, że był większy i masywniejszy. Gdy tylko dojechali do twierdzy, gdzie znajdował się jeden z oddziałów gwardii królewskiej, stajenni dostali rozkaz by zajęli się końmi. Jednak Deadman nie dawał się nikomu dotknąć poza rodzeństwem. Parys, pomimo swojego wieku i drobnej postawy uspokoił zwierzę. Poprosił doświadczonego starszego stajennego, o to by sam się mógł zająć wierzchowcem. Dorosły zgodził się, ale chciał nadzorować czyny dziecka. Venomy podbiegł do Fatimy, która mocno trzymała głodnego Thurban’a w swoich ramionach.
- Zaprowadzę was do komnaty, gdzie będziecie mogli nakarmić dziecko. Przyjdę potem do was – oznajmił i obok rudowłosej pojawiła się służąca z przemiłym wyrazem twarzy. Zaprowadziła ich do małego i skromnego pokoju, gdzie Bezimienna mogła nakarmić niemowlaka i odpocząć po męczącej podróży.

~ Tymczasem w stajni ~

- Gdzie się tak chłopcze nauczyłeś się obchodzić z końmi? – zapytał się mężczyzna z siwą brodą sięgającej do nad piersi.
- Nie wiem, jakoś tak mi od razu przyszło – odpowiedział i chwycił szczotkę dla konia by zacząć go czyścić. Zwierzę od dawna nie było czyszczone w taki sposób przez co trochę się czuł niepewnie, ale szybko się przyzwyczaił, a nawet zaczął czerpać z tego przyjemność. – Dlaczego nie chcieli nas tutaj wpuścić? – zapytał się nagle starca.
- Wyglądaliście dla nich podejrzanie, a szczególnie ta ruda kobieta – oznajmił i spojrzał swoim łagodnym i mądrym wzrokiem na Parysa. – Nigdy w życiu nie widziałem takiej piękności. Zupełnie jakby nie pochodziła z tych ziem. Może należy do byłego Królestwa Noak? Tam takie kobiety istnieją, ale legenda głosi, że to są córki lisich kobiet albo czarownic, które oszukały przeznaczenie – dodał z szerokim uśmiechem na twarzy. W pewnym momencie brązowowłosy przestał słuchać swojego rozmówcy tylko skupił się na dokładnym czyszczeniu wierzchowca.
- Będzie tutaj bezpieczny? – powiedział niepewnie, patrząc na starszego mężczyznę.
- Oczywiście, to przecież jest stajnia gwardii królewskiej! – parsknął śmiechem stajenny. Nagle do stajni weszła jakaś kobieta, ubrana w zwykłe mieszczańskie szaty.
- Chłopcze, wasza matka na was czeka w komnacie, dostałam rozkaz by was tam zaprowadzić – powiedziała i spuściła swój wzrok. Parys z uśmiechem na twarzy pożegnał się z koniem i poszedł razem z pokojówką. Zanim odszedł poprosił stajennego, by zajmował się jego koniem. Na co on odpowiedział, że nikomu nie odda tej przyjemności opieki tak pięknego rumaka. Dodał również, że sam Król Hevington nie posiadał jeszcze tak majestatycznego ogiera w swojej stajni.

~ W komnacie ~

Nagle do pomieszczenia weszła wysoka blondynka, której włosy sięgały niemal do pasa. Jej zielone oczy patrzyły z uwagą na Fatimę, która za wszelką cenę zachowywała spokój. Jednak coś czuła, że wizyta owej tajemniczej kobiety nie wróżyła nic dobrego. Kroczyła spokojnym, ale dumnym krokiem po sali i mierzyła swoim przeszywającym wzrokiem rudowłosą.
- Czy to ta kobieta z trzema dziećmi, którą znalazłeś? – powiedziała, nie odwracając się w stronę blondyna, ich wybawcy.
- Tak – odpowiedział poważnym tonem.
- Musimy porozmawiać, na osobności – oznajmiła nieznajoma, podkreślając drugą część zdania. – Proszę ze mną wyjść na zewnątrz – odwróciła się i skierowała się w stronę wyjścia.
- Będą bezpieczni? – zapytała się Bezimienna i położyła dłoń na główce śpiącego Venomy’ego.
- Nikt ich nie tknie – odpowiedziała i wyszła z komnaty. Fatima nie chcąc zwlekać ani chwili dłużej, ubrała buty i podążyła za swoją rozmówczynią. Blondynka stała przed drzwiami i gdy tylko zobaczyła jak wychodzi rudowłosa skierowała swoje kroki w stronę swojej komnaty. Przez całą drogę nie rozmawiały, szły w ciszy. Kiedy weszły do pokoju kobiety, ona zakluczyła drzwi.
- Jesteśmy same. Bądź ze mną szczera – odparła Dalia, kobieta o blond włosach.
- Będę z wami szczera – odpowiedziała Fatima patrząc na tajemniczą nieznajomą. Blondynka usiadła wygodnie na swoim fotelu obłożonego skórami pantery. Chwyciła swoimi długimi palcami kieliszek wypełniony czerwoną cieczą, czerwone wino. – Powiedz mi, skąd pochodzisz? – zapytała się i wzięła łyk wina.
- Z miejsca, do którego jedynie zagubiony człowiek się dostanie – odpowiedziała cichym głosem.
- Ta trójka… to twoje dzieci? – zadała kolejne pytanie.
- Nie, są to dzieci mojej siostry, która zmarła niedawno z powodu ciężkich ran – odparła niechętnie rudowłosa. Była świadoma tego, że z każdym słowem się pogrąża. Wyjawiła już całą prawdę o swoim pochodzeniu, brakowało jedynie jeszcze pytania jaką magią się posługuje… Bezimienna była już gotowa chwycić rękojeść sztyletu i poderżnąć gardło szlachciance.
- Normalnie musiałabym ciebie wydać mojemu mężowi, jednak szkoda tych chłopców – zaczęła Dalia i spojrzała już spokojnym i ciepłym wzrokiem na swoją rozmówczynię – Zróbmy tak, ja się zaopiekuję dziećmi a ty, będziesz dla mnie pracować. Nikt nie dowie się o twoim pochodzeniu – dodała z delikatnym uśmiechem na twarzy. Fatima ukłoniła się głęboko jako gest podziękowania. Bała się, że zostanie stracona. Nie po to Abdul ryzykował swoje życie by teraz oni ginęli. Dalia widząc niepokój w oczach rudowłosej, wstała i podeszła do niej. Położyła dłonie na jej ramionach.
- Obiecuję, że im z głowy włos nie spadnie. Ani tobie ani im, ale jedynie pod warunkiem, że ja się nimi zaopiekuję. Wiesz, mój syn niedawno odszedł do świata zmarłych. Zbyt bardzo zbliżył się do tygrysa, którego zatrzymywaliśmy w klatce dla ozdoby – zaczęła mówić nieco smutniejszym głosem i spuściła wzrok – Mówiłam Samuelowi, że to zły pomysł z tym zwierzęciem, jednak nie chciał mnie posłuchać… - jej głos zadrżał a Fatima posłała w jej strony słaby uśmiech.


- Ja również niedawno straciłam swoje nowo narodzone dziecko. Było za słabe by przeżyć - powiedziała cicho, jednak w jej głosie nie było słychać smutku ani żalu. Mówiła o śmierci swojego dziecka jak o zwykłych oraz codziennych sprawach. Po tym widać jaka ona była silna psychicznie oraz „twarda”. Pogodziła się faktem utraty dziecka oraz siostry. Od dziecka oswajano ją ze śmiercią. Mówiono jej, że to każdego spotka, tylko niewiadoma kiedy. Niech nie płacze jak ktoś umrze, tylko niech idzie do przodu. Wpajano jej takie słowa, gdy była dzieckiem. Rezultaty tej indoktrynacji są cały czas widoczne. Nie odczuwała smutku przez długi czas jak ktoś umierał. Po dwóch czy trzech dnia wracała do swojego poprzedniego stanu.
- Nie mówisz o tym jakbyś była smutna – oznajmiła Dalia i odłożyła kielich.
- Oduczyłam się smutku – wzruszyła ramionami Fatima – Czy mogę już wrócić do dzieci? – zapytała się zniecierpliwiona.
- Oczywiście. Za trzy dni wracamy do Lauverie. Jedziecie z nami – odpowiedziała spokojnym głosem blondynka. – Jeszcze jedno… - wstała ze swojego wygodnego siedzenia – Liczę, że jutro przyjdziesz do mnie wieczorem z dziećmi. Chcę się o nich co nieco dowiedzieć, skoro mam się nimi zaopiekować – dodała i odwróciła się od rudowłosej. Obca pożegnała się, kłaniając się i wyszła z komnaty swojej rozmówczyni. Szybkim i zdecydowanym krokiem poszła do swojego pokoju, gdzie odpoczywali dzieci. Otworzyła drzwi i niemal bezszelestnie wślizgnęła do środka. Położyła się na swoim łóżku i szybko zasnęła. Od tak dawna nie mogła spać z spokojem i z świadomością, że trójka dzieci będzie bezpieczna.

~ Następnego dnia ~

Obudził Fatimę śmiech i krzyki bawiących się dzieci. Kobieta otworzyła powoli oczy i zauważyła, że w pokoju nie było nikogo poza nią. Zerwała się gwałtownie i rozejrzała się dookoła siebie. Poczuła panikę. Znikły dzieci jej ukochanej siostry. Wybiegła z pokoju i zaczęła poruszać się w stronę śmiechu. Kilku strażników oraz szlachciców zwracało na nią uwagę. Byli zaskoczeni jej zwinnością i sposobem jakim biegała. Wyglądała jak pantera, która próbowała dogonić swoją zdobyć. Jej kroki były bezdźwięczne, zupełnie jak kroki zabójcy. Po chwili zauważyła swoją rozmówczynię, która stała plecami do niej a ramionach coś trzymała. Podeszła do niej i zauważyła, że trzyma śpiącego Thurban’a. Przed nią rozciągał się szeroki plac, na którym bawiły się dzieci w berka. Zobaczyła wśród dzieci Venomy’ego i Parysa. Oboje śmiali się i wyglądali całkowicie inaczej niż podczas podróży. Byli pełni energii a w ich oczach pojawiła się niewinność.
- Spaliście wczoraj przez cały dzień – oznajmiła Dalia, nie patrząc na swoją rozmówczynię.
- Bardzo możliwe – westchnęła rudowłosa – Dziękuję, że się nimi zaopiekowaliście – dodała z delikatnym uśmiechem na twarzy.
- Nie ma sprawy. Trochę cicho u was było, więc postanowiłam zajrzeć czy wszystko w porządku – odpowiedziała i pogładziła niemowlaka po głowie.
- Zaraz zabieram dzieci na obiad, dobrze by było jakbyście również zjedli – powiedziała przyjaznym tonem szlachcianka.
- Bardzo dziękuję – lekko się ukłoniła rudowłosa. - Parys! Venomy! Chodźcie tutaj – zawołała dwójkę dzieci, które od razu przybiegły do niej. Chwyciły ją za dłoń po obu stronach. Przez całą drogę opowiadały jej o nowych znajomych, o jedzeniu, o ludziach, których spotkali w pałacu oraz… o Dalii. Bezimienna poczuła się trochę zazdrosna. Zauważyła, że blondynka bardzo szybko odbierała jej dzieci, jednak to był jedyny sposób by przeżyły. Musiała się pogodzić ze swoim niesprawiedliwym losem.


C.D.N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział 1 (część 1)

~ Cavendish Calrence Hevington         Nad królestwem Lauverie pojawiło się piękne słońce wraz z błękitnym, bezchmurnym niebem. Była to...