Prolog (część 3)

Przez następne dwa dni Fatima musiała powoli izolować się od trójki dzieci. Dalia zauważyła smutek w jej oczach, który z każdą godziną powoli znikał. Postanowiła porozmawiać ze swoim mężem, by ją również zabrali do Lauverie. Chciała ją mianować swoim prywatnym strażnikiem. Po sylwetce oraz sposobie chodzenia rudowłosej, można było wywnioskować, że miała wiele doświadczeń w walkach oraz to, że była doskonale wytrenowanym wojownikiem. Chociaż takie rzeczy mogła jedynie zauważyć osoba, która miała bardzo dużo wspólnego z wojskiem i rycerzami. Szlachcianka preferowała jednego strażnika, któremu może zaufać i będzie w stanie ją zrozumieć niż dziesięciu, którzy ją chronią, bo dostali taki rozkaz. Przez to, że Bezimienna będzie cały czas kroczyć obok siostry królowej Maryi Hevington, będzie mogła się widzieć z dziećmi. Venomy i Parys często chcieli spędzać czas zarówno z Dalią jak i Fatimą. Kobiety nie miały innego wyboru niż współpracować. W dzień, gdy podjęto decyzję o mianowaniu Fatimy jako prywatnego strażnika szlachcianki, Samuel domagał się, by sprawdzono umiejętności kobiety. Została wpuszczona na arenę wraz z kilkoma jeńcami, którzy jeszcze kilka lat temu walczyli na froncie. Fatima miała tylko długi sztylet oraz nieco krótszy sztylet. Na swoim ciele miała jedynie napierśnik. Miała na sobie spodnie, co było nie do pomyślenia w tamtych czasach. Musiała wyjaśnić, że mając na sobie suknie, będzie ograniczała swoje ruchy. Nie mogłaby wyciągać wystarczająco ręki ani nie będzie mogła wykonywać pełnych manierów. Pośród tych jeńców, zauważyła Abdula, który pomimo ciężkiej rany, został wpuszczony na arenę. Kobieta nie mogąc znieść widoku, swojego wybawiciela, spojrzała błagalnym wzrokiem na blondynkę.
- Nie chcę podważać pańskiej decyzji, jednak prosiłabym o wojownika zdolnego do walki a nie rannego, który ledwo unosi miecz – mówiąc to, spojrzała na biednego ciemnoskórego. Robiła to z dwóch powodów, chciała zachować swoją godność i honor oraz, nie była w stanie skrzywdzić mężczyznę, dzięki któremu cała trójka dzieci żyje. Według niej, była to zniewaga, którą nie wybaczy od tak.
- Honor? – zapytała się Dalia, które uniosła kąciki ust w geście uznania.
- Tak, nigdy nie walczę przeciwko osobie, która nie jest zdolna do walki. To jest nie zgodne z moimi zasadami – odpowiedziała poważnym tonem. Samuel wykonał gest dłonią i strażnicy, wyciągnęli Abdula z areny. Fatima odetchnęła z ulgą. Spojrzała na resztę swoich przeciwników. Byli oni wszyscy wielcy, dobrze zbudowani oraz pewnie doświadczeni w boju.
- Zabij ich – rozkazała Dalia. Rudowłosa zamknęła na chwilę oczy, po czym je otworzyła. W jej oczach zabłysnął niebezpieczny oraz nieznany dla ludzkości ogień. Podrzuciła swoje sztylety i złapała je w powietrzu. Wykonała kilka kroków przed siebie. Nie chciała pierwsza atakować. Została tak nauczona. Wmawiano jej, że osoba, która zaatakuje pierwsza zazwyczaj przegrywa. Jednak tym razem została otoczona przez przeciwników zanim się obejrzała. Zrozumiała w tamtej chwili, że współpracowali by ją zabić i dostać wynagrodzenie. Wszyscy zaatakowali w tej samej chwili. Fatima nie miała czasu na rozgrzewkę ani na zabawę. Wzięła się za tę walkę na poważnie.
Na trybunach dobiegały odgłosy wiwatu i krzyków, które miały nakręcać walczących gladiatorów. Upadło kolejne ciało. Kilka sekund później na ziemię runął kolejny mężczyzna, który kiedyś służył w gwardii królewskiej Samande. Widownia zawrzała i zaczęły lecieć obelgi w stronę pokonanych mężczyzn. Oczywiście wielu mężczyzn było bardzo zniesmaczonych na widok samotnie stojącej kobiety na środku areny z zakrwawionymi sztyletami. Fatima dyszała ciężko. Nie miała kontaktu z walką od jakiegoś czasu. Przez trójkę dzieci oraz ciężkiego stanu jej siostry musiała odpuścić życie wojowniczki. Szlachcianka bardzo zadowolona z pokazów umiejętności jej nowej służącej, wstała ze swojego wygodnego, wyłożonymi skórami siedzenia. Spojrzała na wszystkich zainteresowanych i uśmiechnęła się delikatnie.
- Przyjmuję ciebie, Bezimienno jako swojego strażnika. Czy przysięgasz na swoje życie by bronić mnie, Dalię Morgan przed złem? – powiedziała blondynka gestykulując.
- Przysięgam – odpowiedziała Fatima, klęcząc na jednym kolanie i wbijając wzrok w ziemię.
- Czy przysięgasz na kodeks rycerski?
- Przysięgam.
- Czy przysięgasz, że będziesz broniła do ostatniego tchu królestwa Lauverie? – zapytała się Dalia. Była bardzo ciekawa odpowiedzi rudowłosej.
- Przysięgam – odparła poważnym tonem, jednak w jej głowie wszystkie jej myśli się biły ze sobą. Nie była pewna czy ta decyzja oraz przysięga nie doprowadzi ją do klęski. Chciała służyć Dalii a nie królowi Hevington’owi, który z opowieści dowiedziała się, że jest władcą rządzącym żelazną ręką i wszelkie konflikty rozwiązuje rozlewem krwi. Nie miała zamiaru stawiać na szali swoje życie dla takiego człowieka, jednak dla trójki dzieci musiała. Nie miała innego wyboru niż się zgodzić na takie warunki, jeżeli chciała by wszyscy przeżyli, łącznie z nią.
Sama Dalia, osobiście weszła na arenę by podarować Fatimie biało - żółty płaszcz z herbem jej rodu, albo raczej rodu jej męża. Na herbie widniał biały gołąb niosący wieniec laurowy. Spojrzała na szlachciankę z wdzięcznością, ale była świadoma, że od tamtej chwili, wiele osób będzie ją traktowało wrogo z powodu jej umiejętności w walce. Bardzo mało kobiet potrafiło nawet chwycić poprawie sztylet, a co dopiero unieść miecz.
- Byłaś wspaniała! – powiedział. uradowany Parys, który podbiegł do Fatimy i przytulił się do niej. Kobieta odwzajemniła gest, ale zauważyła czyiś wzrok na sobie. Uniosła głowę i zobaczyła pokojówkę, która posłała jej ostrzegawcze oraz niemiłe spojrzenie. Czyli jednak widziała jej poczynania na arenie. To nie wróżyło nic dobrego dla jej życia towarzyskiego, jednak nie przejmowała się tym zbyt bardzo. Jej jedynym celem było nadzorowanie dzieci, a szczególnie Thurban’a, który był osłabiony. Dalia zaprowadziła ich do swojej komnaty, gdzie czekał na nich Samuel, ubrany w dworskie szaty.
- Jutro rano wyjeżdżamy – powiedział i zmierzył wzrokiem rudowłosą – Dobrze wiesz, że wiele osób będzie ciebie podejrzewano o współpracę z asasynami albo o herezję? – dodał poważnym tonem.
- Owszem, jestem tego świadoma, ale zdanie innych mnie nie interesuje – odpowiedziała wojowniczka. Siedziała wraz z małżeństwem Morgan jeszcze przez jakiś czas. Tłumaczyli jej różne istotne dworskie maniery oraz działanie polityki Królestwa Lauverie. Było to dosyć istotne, szczególnie że Fatima od tamtejszego dnia będzie żyła wraz z najważniejszymi osobowościami w całym państwie. Złotowłosa przedstawiła jej kilku szlachciców, których powinna poznać i umieć rozróżnić w tłumie. Większość była ich przyjaciółmi, ale było kilku, na których musiała bardzo uważać, ponieważ robili wszystko byleby się przypodobać królowi. Musiała bardzo uważać na swoje czyny i słowa, jeśli chciała przeżyć w królestwie Lauverie.

~ Następnego ranka ~ 

Cała drużyna Samuel’a Morgan’a stała przed stajnią. Fatima dosiadała swoją bułaną klacz, która strzygła uszami, gdy obok niej stał jakiś obcy koń. Ogiera Abdula zabrali ze sobą pomimo sprzeciwień niektórych rycerzy. Uważali, że nie pasował do rumaków króla Hevington’a. W stajni królewskiej konie były potężnie zbudowane, muskularne, dumne oraz w ich oczach był niebezpieczny płomień. A gniady koń Samandańczyka? Smukły, pysk z mocnymi i wyrazistymi konturami. W oczach rycerzy z północy wyglądał jak szkapa farmera, jednak w jego ruchach została zachowana pewna gracja, która została przekazywana z pokolenia na pokolenie. Żadna inna rasa konia nie była w stanie naśladować jego ruchów. Jego chód był cichy i bardzo lekki. Gdy galopował, przypominał jastrzębia. Był bardzo szybki i wytrzymały. Dzięki temu zapunktował u Samuela, który w końcu zgodził się ze sobą zabrać nieznanego wierzchowca. Razem z całą drużyną lorda Morgan’a jechał wóz wypełniony jeńcami. Na przodzie jechała dwójka zwiadowców, a za nimi Samuel wraz z jego małżonką oraz Fatimą. Deadman niechętnie stępował obok gniadosza, Hawk’a. Tak nazwała go Dalia, która koniecznie chciała mieć w swojej stajni konia, który wyglądał jak delikatne i piękne zwierzę, a nie tak samo jak te konie bojowe. Odstraszały ją trochę swoimi humorami oraz nawykami. Potrafiły bez powodu ugryźć albo kopnąć. Nie raz została zaatakowana przez takiego rumaka. Widząc łagodność gniadego ogiera, zakochała się w nim. Gdy cała karawana zaczęła galopować w stronę Królestwa Lauverie, Fatima odwróciła się w stronę Al - Hataru. W jej oczach pojawiła się tęsknota i niepewność.
~ Czas bym zrobiła krok do przodu, tak jak Parys i Venomy. Nie mogę zostać w tyle ~ pomyślała i ścisnęła Dianę łydkami dając jej znać, by przyspieszyła. Fatima, była wojowniczka z Dzikich Ziem zaczęła nowe życie pozbawione magii.

~ 8 lat później ~

Przez stragany z owocami przebiegło sześciu chłopców. Na czele biegł blondyn o zielonych oczach. Na samym końcu czarnowłosy o drobnej posturze. Na oko miał 8 lat, jednak w jego błękitnych oczach pojawiały się już pierwsze płomienie nastolatka. Wchłaniał wiedzę o wiele szybciej niż inne dzieci w jego wieku, ale wysiłek fizyczny przychodził mu z trudem. Uważano go za niezdrowe dziecko z powodu wyjątkowo bladej cery. Spędzał wiele godzin na dworze, bawiąc się ze swoim rodzeństwem, ale jego skóra nie nabierała żadnych rumieńców. Jednak z czasem nabierał sił, chociaż brakowało mu do swojego rodzeństwa.
- Chodź Tamir! Szybciej! – krzyknął wysoki na swój wiek białowłosy chłopiec, który biegł niemal na przodzie.
- Znowu jesteś ostatni! – zaśmiał się 17 letni blondyn o jasno zielonych oczach. Wiele osób na straganach odwróciło się,by zobaczyć kim byli rozrabiającymi chłopakami. Gdy tylko zobaczyli drogie szaty zrozumieli, że to były dzieci z rodziny królewskiej i jakiegoś rodu magnackiego. Cała piątka zatrzymała się, by zaczekać na czarnowłosego o błękitnych oczach chłopaka, Tamira Thurban’a Morgan’a. Najstarszy z nich nazywał się Cavendish Clarence Hevington, to on był tym blondynem o pięknych szmaragdowych oczach. Obok niego stał chłopak również zielonooki, jednak był brunetem, był to Parys Perseusz Morgan. Przed nimi stał białowłosy Silver Venomy Morgan. Przy boku jedenastolatka stał dumny Albert Auditore, który był ciemnym blondynem o brązowych oczach. Na samym przodzie siedział zdyszany Eytherian Eragon Hevington. Na widok synów pary królewskiej, wszyscy mieszczanie odsunęli się na bezpieczną odległość. Bali się gniewu króla, który mógł dosięgnąć każdego…
Gdy tylko Tamir doczłapał się do swoich przyjaciół, spojrzał na nich zmęczonym wzrokiem. Cavendish z szerokim uśmiechem wziął bez pytania chłopaka na barana. Traktował go niemalże jak własnego brata. Między tą szóstką dzieci rodziła się niesamowita więź, którą nie przerwie nawet śmierć. Był to początek Bractwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział 1 (część 1)

~ Cavendish Calrence Hevington         Nad królestwem Lauverie pojawiło się piękne słońce wraz z błękitnym, bezchmurnym niebem. Była to...