Rozdział 1 (część 1)

~ Cavendish Calrence Hevington



        Nad królestwem Lauverie pojawiło się piękne słońce wraz z błękitnym, bezchmurnym niebem. Była to zapowiedź pogodnego lata, podczas którego młody królewicz Cavendish zostanie poddany próbie rycerza i przyszłego dowódcę oddziałów. Młodzieniec tego dnia skończył osiemnaście lat. Był dorosłym człowiekiem i mógł już zajmować dane pozycje w wojsku. Mógł wyrosnąć z giermka i zostać pełnoprawnym rycerzem z etosem rycerskim, który był największym symbolem męstwa. Wiele chłopców pracowało latami u boków lordów, aby oni pomogli im później zostać wojownikami pokoju oraz honoru. Pragnęli walczyć za ojczyznę, w imię patriotyzmu i dobrego imienia króla. Jednak nie kazano im ginąć za swoje królestwa. Uważano, to za głupstwo, ponieważ żywy rycerz jest o wiele bardziej przydatny niż martwy. Co więcej, Król Hevington uważał, że im więcej ginie ludzi na polach bitwy, tym gorzej świadczy o jego wojownikach. Nie obchodzą go życia swoich poddanych, ale bardzo dba o swoje dobre zdanie, w szczególności wojska. W końcu nie bez powodu dostał miano najpotężniejszego króla rodu Havingtonów.
  Wysoki blondyn stał przed oknem plecami do drzwi od jego komnaty. Jego lekko falowane włosy sięgały mu aż do ramion. A jego zielone oczy błądziły po miejskim krajobrazie, szukając czegoś, co by uspokoiło chłopaka. Pomimo tego, że na jego twarzy malowała się pewność siebie, w głębi serca czuł niepewność i zwątpienie w swoje możliwości. Miał na sobie zapinaną białą koszulę z długim rękawkiem, a na nogach nosił brązowe skórzane spodnie, które przylegały do jego ciała. Na biodrach widniał gruby, szeroki pas, zrobiony z cielęcej skóry. Niezapięta do torsu koszula, dodawała mu uroku osobistego. Pomimo swojego młodego wieku, jego ciało wyróżniało się dojrzałością. Sylwetka oraz budowa przypominały dorosłego mężczyznę, który doświadczył wiele w swoim życiu. Jednak na jego przystojnej twarzy malował się jeszcze lekko nastoletni wyraz oraz młodzieńcza niewinność, pojawiała się w tych zielonych oczach. Cavendish stał niewzruszony przed oknem, opierając się jednym łokciem o marmurowy parapet. Nie zauważył, nawet kiedy się drzwi do jego pokoju uchyliły, a w nich pojawiła się rudowłosa dama z piegami na policzkach, ubrana w jedwabną, zieloną suknię. W świetle słońca ta część kobiecej garderoby delikatnie mieniła się różnymi odcieniami zieleni.
- Królewiczu Cavendish — oznajmiła, delikatnie się kłaniając.
- Witaj Bezimienno — odpowiedział książę, nie odwracając się do swojego gościa. - Co was sprowadza do mnie? - zapytał się, odchodząc dwa kroki od okna. Odwrócił się twarzą do przybysza i uśmiechnął się delikatnie.
- Niech mi królewicz wybaczy za moje nagłe zjawienie się w jasnej mości komnacie, jednak chciałam z wami porozmawiać na temat próby — odpowiedziała Fatima, delikatnie kiwając głową.
- Proszę, bez takich formalności. Jesteśmy sami. Dobrze wiesz, że nienawidzę tych wszystkich tytułów — zmienił na chwilę temat. Od dawna irytowały go jego wszystkie tytuły. Przez jakiś czas nikt nie zwracał się do niego po imieniu. Osobą, która złamała tę rutynę, był Parys, który uznał te tytuły za zbędne. Całe bractwo, które stworzył młody blondyn, zaczęło mówić do niego po imieniu. Chcieli, aby zachował swoją tożsamość, aby nie przyjmował czyjeś imiona, które zostały mu nadane w późniejszych etapach życia.
- Wybacz królewiczu Cavendish — przeprosiła cicho prywatna strażniczka siostry królowej Marii Hevington. Odkąd na pałacu się pojawiła rudowłosa, zapanował inny porządek. Niektóre kobiety dostały nowe prawa, o których dawniej mogły jedynie pomarzyć. Relacje między damami dworu się dramatycznie polepszyły i przestały się bić o każdą możliwą drobnostkę. Jednak Fatima miała największy wpływ na młodszego syna pary królewskiej, Eytheriana Edwarda Hevington’a. Zmieniła go z rozpieszczonego i rozwydrzonego chłopca w grzecznego i ułożonego królewicza. Nikt nie wie, jak ona tego dokonała, ponieważ on miał już kilka nianiek, które szybko traciły ze swoje posady z powodu jego nieprzewidywalnych zachowań. Ludzie podejrzewają, że Bezimienna po prostu zmęczyła treningami Eytherian’a. Postawiła mu wiele wyzwań. Była lepszym nauczycielem niż ci nadworni, których wybierał sam król. Dostała możliwość pracowania u boku samej królowej, jednak postanowiła zostać wierna Dalii Morgan, która uratowała jej i trójce dzieci życie.
- Na twoją próbę przyjdą jeszcze Thurban i Venomy — oznajmiła spokojnym głosem.
- Nie są czasami za młodzi? Silvera jeszcze wpuszczę, ale nie jestem pewien co do Tamira. On ma zaledwie 9 lat — westchnął cicho blondyn i zrobił kilka kroków w stronę damy. Spojrzał prosto w jej zielone oczy, w których kryło się coś niepokojącego. - Co cię niepokoi? - zapytał się, podchodząc jeszcze bliżej. Stał krok od kobiety, która musiała lekko unieść głowę, aby nie stracić kontaktu wzrokowego z mężczyzną. Sięgała mu do brody. Była już dosyć wysoka, szczególnie że nie nosiła buty na zbyt wysokich podbiciach, jak wiele bogatych szlachcianek. Następca trony uniósł jedną dłoń, po czym położył ją na podbródku kobiety. Uniósł ją jeszcze wyżej, aby móc przyjrzeć się jej twarzy jeszcze dokładniej.
- To tajne, jednak wolę, żebyś wiedział — szepnęła i delikatnie przyciągnęła chłopaka do siebie, tak, aby ich ciała się delikatnie ze sobą stykały. Fatima miała bardzo bliskie kontakty z Cavendishem, przez co nie krępowała się przy kontaktach fizycznych. - Będziesz walczył z potworami. Trupojady — wyszeptała do jego ucha. Przez ciało młodzieńca przeszedł delikatny dreszcz, gdy poczuł na swojej skórze jej oddech. Pomimo tego, że miał, ale małe doświadczenie z kobietami, nie był przyzwyczajony do tak bliskich rozmów z nimi. A szczególnie, kiedy ona jest od niego dziesięć lat starsza albo i może więcej.
- Przecież… Nigdy nie wykorzystywano potworów do próby, jedynie zwykłe drapieżne zwierzęta — w jego głosie można było usłyszeć zwątpienie i strach. To prawda, nigdy nie wykorzystywano potworów do próby rycerza i przyszłego następcę tronu. Były one uważane za zbyt niebezpieczne bestie, które są całkowicie nieprzewidywalne. A szczególnie te, które były w grupie wampirów niższych czy trupojadów. Czując krew, tracili zdolność samokontroli. Król wieki temu stworzył specjalną drużynę, której główną pracą było zabijanie bestii. Byli oni poddawani specjalnym treningom, jednak pozostawali na zawsze ludźmi.
- Pewnie dlatego, że jesteś synem króla, który w dodatku urodził się z wyjątkowym talentem. Chcieli utrudnić ci próbę. Zamiast niedźwiedzia czy wilka postanowili ci dać trupojady — westchnęła ciężko kobieta i jej dłoń powędrowała do jednych z sakiewek, które miała przyszyte do skórzanego pasa przy jej sukni. Wyciągnęła z niej malutki zielony wisiorek. Był w kształcie kropli. Kamień lśnił bardziej od niejednego diamentu w królestwie. Jego rozmiar nie przekraczał kilku centymetrów długości. Zielonooki spojrzał na swoją towarzyszkę pytająco.
- Co to jest? - zapytał się i delikatnie palcami przejechał po gładkiej i śliskiej powierzchni kamienia.
- Mój medalion. Zatrzymaj go. Przyniesie ci szczęście podczas próby — oznajmiła, a po chwili założyła wisiorek na jego szyję. Jednak nie chciała, aby ktokolwiek widział tego małego prezentu. Powoli zaczęła zapinać jego koszulę, aby zakryć kamień. Na twarzy księcia pojawił się delikatny rumieniec, ale i też piękny uśmiech zawitał na jego zmartwionej twarzy.
- Dziękuję Bezimienno — podziękował i ucałował delikatnie dłoń kobiety. Nagle za drzwiami usłyszał kroki kilku gwardzistów. - Na mnie już czas. Do zobaczenia na arenie — pożegnał się i odprowadził rudowłosą do wyjścia. Jednak zanim ona opuściła pokój, on wyszeptał do jej ucha kilka słów: „Jak przejdę próbę, to chcę poznać twoje prawdziwe imię”. Tak brzmiały jego słowa. W przeciwieństwie do reszty dzieci był świadomy tego, że rudowłosa posiada imię. W dodatku było one potężne i miało ono wpływ nie tylko na jej tożsamość. Mężczyzna podejrzewał, że ona jest kimś więcej niż zwykłym nędznym człowiekiem. Zresztą nie tylko on. Sam król uważał ją za niebezpieczną istotę, jednak nie podejmował żadnych ruchów. Powód był prosty. To właśnie Fatima wprowadziła dodatkowy porządek między damami dworu i dziećmi pary królewskiej. Kobieta obiecała przyszłemu rycerzowi, że zdradzi mu swoje imię, ale pod jednym warunkiem. Ma zdać próbę i nie ma być poważnie ranny. Chciała mu dodać nieco motywacji brakującej królewiczowi. Po tych słowach opuściła komnatę królewicza i skierowała swoje kroki w stronę areny.
  Do drewnianych drzwi zapukał silną pięścią jeden z gwardzistów. Był odziany w czarną, pancerną zbroję. Jednak miał odkrytą głowę. Za nim stało dwóch innych rycerzy z wielką skrzynią, przyozdobioną różnymi drogocennymi kamieniami.
- Królewiczu, pańska zbroja — oznajmił pokornym głosem mężczyzna. Cavendish otworzył drzwi i wpuścił mężczyzn do środka. Dwóch rycerzy poczuło się trochę skrępowanych, ponieważ nigdy wcześniej nie ujrzeli książęcej komnaty. Dla nich to była nowość. Było widać, że pochodzili z biednych rodzin, głównie z mieszczańskich.
- Dziękuję wam — uśmiechnął się blondyn i otworzył skrzynię. Jego oczom się ukazała piękna, biała i wypucowana zbroja. Miał do wyboru dwie, ciężką i pancerną, albo lekką i skórzaną. Oba zawierały kolczugę, jednak były zrobione z różnych metali. Cavendish nie był pewien, która ze zbroi by się nadawała bardziej do walki z trupojadami. Wiedział, że potrafią się bardzo szybko poruszać, ale niektóre zadają poważne rany cięte. Po kilku minutach postanowił, że wybierze lekką zbroję. Chciał wygrać przy pomocy szybkości, a nie pancerza. Przypomniał sobie, że Bezimienna nosiła jedynie lekkie zbroje, podobnie jak mieszkańcy Samandy. Byli oni najszybszymi wojownikami. Kiedyś nazywano ich pustynnym duchami, ponieważ pojawiali się nagle, a potem znikali tak samo szybko, jak się zjawiali.
- Wybieram lekką zbroję — oznajmił spokojnym głosem i sięgnął po odzież. Pomimo tego, że nazywano ją „lekką”, wcale nie ważyła mało. Jeden z rycerzy pomógł chłopcu się ubrać. Gdy był w pełni odziany w swoje nowe szaty, stanął przed lustrem. Zauważył, że skóra, na której był wymalowany herb dynastii Hevington, czyli złoty lew na białym tle, była wyjątkowo biała. Reszta jego zbroi była srebrna, poza kilkoma czarnymi pasami. Spojrzał ponownie w lustro. Od razu poczuł się dorosły i kompletnie zapomniał, że dzień wcześniej bawił się z dziesięcioletnim kuzynem w berka i chowanego. Carl miał bardzo dobre kontakty z Tamirem. Dogadywali się często bez słów. Wraz z Parysem odnaleźli jako pierwsi wspólny język. Brunet był nieco młodszy od niego, jednak często zachowywał się dojrzalej niż sam blondyn.
- Wyglądacie olśniewająco! - oznajmił jeden z rycerzy, który był zachwycony Cavendishem.
- Dziękuję rycerzu — odpowiedział, posyłając delikatny uśmiech w jego stronę. Drugi towarzysz gwardzisty podał księciu hełm. Był to najzwyklejszy na świecie hełm.
- Tobie też dziękuję — dodał i założył go na siebie. Gwardzistą podał blondynowi jego miecz. Końcówka rękojeści była zakończoną głową lwa. A sama rękojeść była ozdobiona wieloma drogocennymi kamieniami. Gdy chłopak wyciągnął broń z pochwy, ujrzał piękne i dokładnie zrobione ostrze. Patrzył na nie z zachwytem. Na górze zostało wykute jego imię Cavendish Clarence Hevington. Nie mógł się powstrzymać z radości na widok swojego nowego oręża. Była to półtora ręczna broń. Chociaż książę gustował bardziej w jednoręcznych mieczach, ponieważ cenił głównie zwinność na polu bitwy, jednak dodatkowa waga aż tak bardzo mu nie przeszkadzała. Ramiona chłopaka były bardzo silne i umięśnione.
- Jak wyglądam? - zapytał się następca tronu, odwracając się do swoich poddanych z rozłożonymi ramionami. Chciał się jak najlepiej przed nimi zaprezentować. Jego ojciec kazał mu się pokazywać jako narcyz przed swoimi podwładnymi, ponieważ był ponadprzeciętnie przystojny i miał pewne cechy, które zwykły człowiek mógł mu tylko pozazdrościć. Co prawda chłopakowi się ten pomysł nie podobał, ale co on mógł zdziałać przeciwko swojemu ojcu, który miał władzę i autorytet?
- Wyśmienicie! - klasnął dłońmi mężczyzna w czarnej zbroi. - Jesteście waćpanie gotowi na próbę? - zapytał się po chwili, patrząc w stronę wyjścia. To była jasna sugestia, żeby Cavendish powoli skierował swoje kroki do stajni, aby dosiąść swojego wierzchowca. Jego ulubieńcem był jasnokasztanowy ogier z gwiazdką na czole, Kal. Był to najspokojniejszy koń w całej królewskiej stajni. Co prawda miał już skończone pełne dziesięć lat, ale był jeszcze bardzo młodym zwierzęciem. Był większy niż większość rumaków i do tego tęższy. W zbroi sprawiał wrażenie giganta, który byłby w stanie staranować niejedną osobę na polu bitwy. Królewicz opuścił pałac w towarzystwie jednego gwardzisty i dwóch zwykłych rycerzy. W oczach młodzieńców z niższych sfer było widać ekscytację, przeistaczającą się w podniecenie. To był nie lada zaszczyt dla kogoś takiego jak oni. Wiele chłopców od dziecka marzyło o pomocy potomkom pary królewskiej przy przygotowaniach do próby. Niektórzy uważali, że to za znak. Taki rycerz mógł zasiąść w przyszłości na wysokich pozycjach, o ile był kompetentny i honorowy. Jednakże, czy tak było naprawdę? Czy to naprawdę był taki zaszczyt? Czy tylko rodzice narzucali taką wolę swoim synom, aby mogli wypełnić swoje braki w statusie społecznym? Takie pytania zadawał sobie młody następca tronu, idąc powolnym krokiem do stajni. Współczuł im z całego serca. Wiedział, że taka cecha jest zbędna dobremu władcy, ale taki się już urodził. Cavendishowi ojciec powtarzał, że król powinien być silny, pewny siebie, a najważniejsze, pozbawiony empatii i wrażliwości. Zawsze by się znalazł taki „sojusznik”, który z wielką chęcią, by wykorzystał tę słabość do cierpienia i smutku. Dlatego od jakiegoś czasu, blondyn był poddawany wielu próbom, gdzie musiał stanąć przed sprawiedliwym wyborem, który miałby wpływ na życie i śmierć danych osób.
  Królewicz wraz z trzema towarzyszami przeszli przez plac, dzielący pałac od stajni. Każda dworzanina zachwycała się następcą tronu, gdy on przechodził obok pięknych dam. Wzdychały i poprawiały swój wygląd, tylko po to, aby nacieszyć się sekundą uwagi pięknych, królewskich, szmaragdowych oczu. Każda ludzka istota na dworze usuwała się z drogi księcia i składała pokłony. Na twarzy Cavendisha pojawił się delikatny uśmiech, jednak jego towarzysze zachowywali pełną powagę i obojętność, której musieli się wyuczyć, będąc w armii. Podczas parad ani eskort nie mieli prawa się uśmiechnąć, chyba że dotyczyło to powrotu ze zwycięskiej bitwy. Jednak i oni nie mieli łatwo po wygranej walce z wrogiem. Po powrocie czekała na nich wielka uczta, jednak następnego ranka rozpoczynali nieludzkie treningi, które miały na celu utrzymania ich kondycji, zwinności, a co najważniejsze dobrego imienia króla, który wybił się właśnie na jakości swojej armii. Jego syn, idąc obok trójki rycerzy, widział różnicę między nimi a zwykłymi giermkami, którzy co dopiero rozpoczynali swoją rycerską karierę. Odnosił wrażenie, że z tych ludzi wyssano całą chęć do życia dla samego siebie, a wpojono wiele ideologii. Na całe szczęście, żadna z nich nie brzmiała: „Honorem jest zginąć na polu bitwy”.
- Najjaśniejszy panie, pański wierzchowiec czeka już na pana przed stają osiodłany — oznajmił stajenny, który wyszedł na powitanie. Ukłonił się do pasa, wbijając wzrok w ziemię.
- Dziękuję za pomoc — odpowiedział blondyn, delikatnie unosząc kąciki ust.
- To ja, syn Kazimierza i Anny powinienem księciu dziękować, za ten zaszczyt — w głosie młodzieńca można było usłyszeć wzruszenie i wdzięczność. Chociaż skrywała się nutka fałszu, którą następca tronu usłyszał. Był świadom, że większość zachowań ludzi z dworu były sztuczne. Robili to, aby się przypodobać i zapewnić sobie procent bezpieczeństwa na przyszłość. Już wcześniej tak postępowali, jednak po przejęciu władzy przez Hevington’a, żelaznej dłoni i duszy, skala tego uczynku i powód się drastycznie zmieniły. Wcześniej jedynie zależało komuś na dobrym zdaniu, a teraz? Zwykli mieszkańcy chcieli jedynie żyć w spokoju, a dworzanie pragnęli pewnego rodzaju poparcia ze strony tych, co mieli jakąś władzę. Królewicz przypomniał sobie ostatnie słowa sławnego kronikarza Corazona, którego Król Hevington skazał na ścięcie. „Nie ufajcie nikomu, nawet samemu sobie”. Te słowa pojawiły się w umyśle następcy tronu. Cavendish nie chciał pamiętać śmierci heretyka, ale nie potrafił zapomnieć jego ostatniego życzenia.
        Młody mężczyzna dosiadł z książęcą gracją swojego kasztanowego wierzchowca, który miał na sobie siodło i uzdę, zrobione u najlepszego rymarza w całym królestwie. Skóra była poddana wielu selekcją, przez wiele różnych ludzi. Wartość tego ekwipunku, który został w niektórych miejscach pozłacane złotem i innymi drogimi klejnotami, mógłby wykarmić dwie głodne wsie. Jednak, jaki wysoko urodzony, by się tym przejmował? Każdy chciał się, jak najlepiej prezentować, aby pokazać swą siłę, dumę, honor i bogactwo.
- Życzymy ci królewiczu szczęścia podczas próby — oznajmił stajenny, unikając wzroku młodzieńca, który się delikatnie uśmiechnął.
- Dziękuję — przytaknął i ścisnął Kala łydkami, na co ogier zerwał się z miejsca galopem. Pomimo swojej nazwy chód ten był bardzo delikatny w wykonaniu tego zwierzęcia. Jedynie niektóre konie z królewskiej stajni były w stanie zachować delikatny, łagodny i pełen wdzięku galop. Na czele jechał gniady bojowy ogier, który w pełnej prędkości staranowałby niejednego przeciwnika. Dosiadał go gwardzista. Aby dojechać na arenę, musieli przejechać przez pół miasta i pole, graniczące z lasem, w którym kryły się różne bestie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział 1 (część 1)

~ Cavendish Calrence Hevington         Nad królestwem Lauverie pojawiło się piękne słońce wraz z błękitnym, bezchmurnym niebem. Była to...